Ksiądz Piotr S. jest duchownym od 30 lat. Liczba wykorzystanych nastolatków, która przeszła przez jego namaszczone dłonie, nie jest do końca znana. W roku 2007 skarżył się, że uwodzili go młodzi mężczyźni. On mężnie walczył z pokusami, ale na widok „23 centymetrów”, „podjarany” przez „skurczybyków”, finalnie zaliczał kolejne „potknięcia”. Potem już sam inicjował grzeszki. Z drobiazgową starannością, przyjmując kryteria, które w szeregach homo-duchownych stały się już standardem, dobierał swoje ofiary wśród nieletnich i zaszczutych chłopców z ubogich, rozbitych domów. Najbardziej odpalał się w Dzień Pański. W godzinę miłosierdzia. Między mszą południową a wieczorną. Nieokrzesany był także na obozach ministranckich. Po nauce liturgii i grze w piłkę, która uwielbia uprawiać z młodszymi od siebie, zapraszał do niewielkiego pokoiku w ośrodku wybrańców, na których czekała bliskość „uświęconego” kapłana, czyli język w uchu i dłonie w majtkach. Skandal toczy się od ponad 25 lat.
[nagrania na samym dole]
Kilka miesięcy temu zgłosił się do mnie Janusz, ofiara ks. Piotra. Rocznik ’90. Nie miał łatwego dzieciństwa. Ojciec pił. Znęcał się. Wszczynał awantury.
– W praktyce to wychowywałem się bez ojca. To był sadysta! W kościele szukałem schronienia – opowiada Janusz, który zaraz po I Komunii Świętej został ministrantem.
SCHRONIENIE
W roku 2002 do parafii św. Jakuba Apostoła w Skierniewicach trafił ks. Piotr. Zdawał się być nieskazitelny. W latach 90. doktorant w Rzymie. Szybko złapał kontakt z dziećmi i młodzieżą, nad którymi roztoczył swój „ojcowski” płaszcz.
Janusz, podobnie jak kilku innych ministrantów z rozbitych rodzi, był zachwycony. W pierwszym miesiącach posługi ks. Piotra chłopcy odnaleźli w nim nie tylko teologa, spowiednika, wychowawcę, ale także ojca, które brakowało im w domu.
Wikary skrzętnie to wykorzystywał.
– Ksiądz Piotr przez wielu z nas był uważany za kogoś wyjątkowego, autorytet. Błyskotliwy, sympatyczny, pocieszył, poklepał po plecach. Można powiedzieć, że w pewnym momencie prześcigaliśmy się w tym, kto spędza z nim więcej czasu, kogo zaprosi do siebie, z kim więcej porozmawia, kogo pochwali. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że w ten sposób kilku z nas trafia w jego pedofilskie sidła – opowiada Janusz. – Ksiądz Piotr po prostu wzbudził zaufanie, otoczył troską, zachęcał, by go odwiedzać, wedle uznania. Proponował wspólne oglądanie filmów, rozmowy. Ja zawsze fascynowałem się teologią, filozofią, historią, liturgią. Możliwość spędzenia czasu z człowiekiem, który wydawał się być uosobieniem troski i wiedzy, była dla mnie wielkim wyróżnieniem. Od innych ofiar wiem, że w każdym przypadku było podobnie. Każda z ofiar wychowywała się bez ojca, ja wchodziłem w owym czasie w okres dojrzewania i potrzebowałem obecności dorosłego mężczyzny.
GODZINA MIŁOSIERDZIA
Jest rok 2003. Janusz ma niecałe 13 lat.
– Najpierw zapraszał mnie w poniedziałki po wieczornej mszy i zbiórce dla ministrantów. Potem sprowadzał mnie do siebie w niedziele. Opiekował się dziećmi komunijnymi i zawsze w niedzielę o 17 miał mszę. O 16.30 miał przygotowanie dzieci komunijnych. Prosił, żeby przyjść do niego około godziny 15 w godzinę miłosierdzia, żeby posiedzieć i porozmawiać. Ja bardzo chętnie chodziłem, dlatego, że w jakiś sposób zabiegałem o miłość ojcowską, której brakowało mi w domu – opowiada.
– Czy ksiądz wiedział jaką miał Pan sytuację w domu? – pytam.
– Tak, bo sam mu o niej opowiadałem. Miał pewność, że żaden ojciec do niego nie przyjdzie z siekierą, żeby go porąbać, pobić… W pewnym momencie zaczął się czuć pewnie i po prostu usiadł i zaczął mnie dotykać. To była niedziela. Jakoś tak po 15. Usiadł i zaczął mnie dotykać. Włożył język do ucha i zaczął całować. Ja siedziałem jak sparaliżowany. Ja wiem, że teraz łatwo jest powiedzieć, że przecież można było wstać i pójść, ale to nie jest takie oczywiste.
– Czy te sytuacje się powtarzały? – pytam.
– No tak i to prawie przez dwa lata. Taką kulminacją było jak ksiądz Piotr zorganizował wyjazd dla ministrantów, bielanek [Dziewczęca Służba Maryjna – przyp. JM] i dziewczynek ze scholi. Ja nie miałem pieniędzy, więc w ogóle nie było mowy, żebym jechał. Ksiądz Piotr zaoferował, że pokryje koszty tego wyjazdu, więc ja się bardzo ucieszyłem. Zapytałem się mamy czy mogę jechać. Mama się zgodziła, dlatego, że to było dwa tygodnie poza domem i miałem święty spokój. No i ksiądz Piotr jakiegoś razu po prostu przyszedł do pokoju, w którym mieszkałem z czterema innymi chłopcami. I wykorzystując taką naiwność, że akurat właśnie wszyscy są zajęci sobą, zaprowadził mnie do swojego pokoju i tam zaczął dotykać i tak dalej. Był wieczór.
Janusz tłumaczy, że dotyk duszpasterza nie ograniczał się do jego dłoni, ramion, brzucha czy pleców. Sięgał aż po miejsca intymne i przekraczał wszelkie granice. Zmuszał go także do spania ze sobą.
– Dowiedziałem się, że nie byłem najbardziej pokrzywdzony. Byli chłopcy, którzy… No ja byłem molestowany, ale to nie było tak, że mnie ktoś zgwałcił, ale się dowiedziałem, że było dwóch chłopców, którzy byli… Jeden, Kamil, został upojony. Ksiądz prawdopodobnie podał mu jakąś substancję odurzającą i został on zgwałcony przez księdza Piotra. Kamil miał wtedy 16 lat. Drugą osobą był mój rówieśnik, Michał, który również był wielokrotnie gwałcony i ja też dowiedziałem się o tym od niego.
Janusz wskazuje, że ministranci nie mieli odwagi nikomu się zwierzyć, że stali się ofiarami pedofila. Nie wie, z czego to wynikało. Być obawiali się, że ojcowie spuszczą im za to manto?
– S. was zastraszał? Zaznaczał byście o molestowaniu nikomu nie mówili? – dopytuję.
– Nie musiał tego robić. To, co łączyło wszystkie ofiary i Kamila, i mnie, i Michała i Krzysztofa, i wiele innych osób to to, że wszyscy wychowywali się bez ojców, pochodzili z patologicznych rodzin, gdzie były większe problemy…
MONSIGNORE
S. nie był stereotypowym, zaślinionym, śmierdzącym i zaniedbanym pedofilem. Był schludny. Używał najlepszych perfum. Nienagannie przystrzyżony. Z wyglądu i zachowania – monsignore. Pod tą otoczką kryje się perfidny manipulant, który wykorzystując trudną sytuacją rodzinną młodych chłopców, zaciągał ich do łóżka. Piotr S. troszczył się o młodzież nad którą sprawował opiekę. Organizował konkursy, obozy. Jeszcze w 2014 roku zdobył z ministrantami piłkarskie mistrzostwo Polski. Ale pod „ojcowskim płaszczem” schował się diabeł. To tragiczne, ale takich przypadków jest w Polsce więcej.
13 lat temu, w rozmowie z dziennikarzem antyklerykalnego tygodnika „Nie” Jerzego Urbana, ksiądz Piotr przyznał, że jest homoseksualistą. Rozmowę z kapłanem nagrał jego kochanek, Karol. Piotr S. stwierdził później, że nagranena dyktafonigraszkito „mistyfikacja, która powstała w celu szantażu”, bo „Karol jest narkomanem, który chciał od niego wyłudzić 10 tysięcy złotych”. Standardowe tłumaczenie.
Czego dowiadujemy się z rozmów zarejestrowanych przez Karola cytowanego przez periodyk? Że ks. Piotr w każdej parafii stosował tę samą metodę. Zapraszał do siebie na plebanię, puszczał filmy, parzył herbatkę, a następnie lądował z ofiarą w łóżku. Karol zaświadcza o erotycznych odlotach z młodymi mężczyznami. Ks. Piotr wręcz ich adorował i rozpływał się na widok „23 centymetrów”. W rozmowie z dziennikarzami stosował standardową taktykę twierdząc, że nagrania są oskarżeniem przybijającym go do krzyża. Że czasem święci zawstydzają nas. Że jest człowiekiem słabym. Że nie zaprzecza, że jest grzesznikiem. Że chciał się zmienić, a człowiek homoseksualny jak najbardziej ma miejsce w Kościele.
Artykuł czytano w łowickiej kurii. Mimo, że w sprawie Piotra S. toczyło się już inne postępowanie dotyczące jego homo-pedofilskich wybryków, sprawę zamieciono pod dywan.
BATALIA Z KUR(W)IĄ
W roku 2011 Janusz decyduje się złożyć zawiadomienie do łowickiej kurii. Liczy, że to pozwoli mu wyzwolić się z traumy. Na skrzynkę mailową sekretariatu wysyła mail. Przez rok nie otrzymuje żadnej odpowiedzi.
– Dopiero w 2012 roku, po poinformowaniu, iż całą sprawę przekażę do prokuratury oraz mediów, wszczęto postępowanie kanoniczne, które trwa do dziś – opowiada Janusz. – Jak się później dowiedziałem z dokumentacji, po złożonym przeze mnie zawiadomieniu w roku 2011, kuria zgłosiła się do ks. S. z zapytaniem, czy to o czym napisałem jest prawdą. S. miał odpowiedzieć, że to moje „wymysły” i tak sprawę umorzono.
Ewangeliczne standardy, nieprawdaż?
Jesienią 2012 roku, po groźbie opublikowania materiałów w mediach oraz przekazania sprawy do organów ścigania, ponownie rusza dochodzenie wstępne na poziomie diecezjalnym. Zwykle trwa od kilku do kilkunastu tygodni. Polega na przesłuchaniu zawiadamiającego, podejrzanego oraz świadków. Kończy się wydaniem dekretu przez ordynariusza i przesłaniem akt do Watykanu. Tym razem postępowanie trwało nie kilkanaście tygodni, ale 3 lata.
W międzyczasie, tj. w roku 2013 Janusz stawia się na wezwanie „niezależnego” psychologa działającego przy komisji wyjaśniającej sprawę. Jest nim ks. Mirosław Nowosielski. Kanonik. Gość telewizji internetowych. Wykładowca z seminarium, do którego zaraz po maturze wstąpił Janusz. Po roku męczarni, polegającej na przyglądaniu się homo-seminaryjnym grupkom trzymającym władzę, wrócił do cywila.
– Nowosielski zadawał różne pytania. Pytał o moją rodzinę. Orientację. Jednak pierwsze pytanie jakie padło dotyczyło tego czy jestem zainteresowany zadośćuczynieniem finansowym. Opowiedziałem, że nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Następnie Nowosielski wydał opinię w mojej sprawie. Przedstawił mnie w niej jako osobę niewiarygodną, chorą psychicznie, niebezpieczną, należącą do jakichś tajnych organizacji i patologiczną, niezrównoważoną i cierpiącą na homoseksualizm – wymienia Janusz. – Ponadto Nowosielski wskazał, że jestem niewiarygodny, ponieważ sprawę zgłosiłem dopiero w 2011 roku, a nie w 2010, kiedy rozpocząłem studia na UKSW, gdzie on był wykładowcą. Oczywiście posądzono mnie o niszczenie Kościoła.
W jakim celu sporządza się takie opnie? By zdyskredytować, zniechęcić, a w konsekwencji umorzyć postępowanie.
W międzyczasie w obronie ks. Piotra staje jego brat bliźniak Paweł – również ksiądz, aktualnie proboszcz w Bełchowie. By zeznaniom ofiary odebrać wiarygodność Nowosielskiego informuje o „homoseksualizmie” Janusza.
– Inni wpływowi księża rozpowiadali nawet, że jestem faszystą, neonazistą – opowiada ofiara księdza Piotra.
W momencie, kiedy w 2012 roku ruszył proces kanoniczny ws. Piotra S., w sieci, a zwłaszcza w lokalnym „Gościu Niedzielnym” zaczęły pojawiać się publikacje, w których duchowny był przedstawiany jako wzór do naśladowania. Ksiądz Piotr S. nigdy nie wcześniej nie udzielał wywiadów dla mediów. Odnieść można wrażenie, że był to celowy zabieg propagandowy zainicjowany przez jego brata, człowieka niezwykle wpływowego w diecezji, który nie zważając na zło, którego dopuścił się jego brat, robił absolutnie wszystko, aby go chronić i ocieplić jego wizerunek.
Janusz tłumaczy, że to nie pierwsza sprawa, którą przy udziale „niezależnego” psychologa ks. kanonika Nowosielskiego próbuje się zamieść pod dywan przestępstwa księdza Piotra.
– W 1995 roku, do kurii zgłosiła się grupa kleryków, którzy oskarżyli ks. S. o molestowanie w czasie, gdy byli jeszcze ministrantami. Przypomnę, że S. otrzymał święcenia w roku 1990. I w tej sprawie dowództwo objął ks. Nowosielski, który… skompromitował zawiadamiających. Nie sposób odnieść wrażenie, że to człowiek współodpowiedzialny za tuszowanie. Oczywiście klerycy wylecieli z seminarium – mówi Janusz. Po tym wydarzeniu Piotr S. miał otrzymać jedynie… upomnienie kanoniczne. Nic więcej.
Wokół sprawy pojawiają się głosy, że w sprawie przedłużania procesu dotyczącego księdza Piotra S. mógł być zaangażowany biskup-poeta, od 2013 roku emeryt, Zawitkowski. W latach 90. miał mieć „dobry” kontakt z Piotrem S.
Ponieważ w tym zakresie pojawiły się wątpliwości, wątek biskupa Zawitkowskiego został poruszony przez Janusza podczas spotkania z biskupem Dziubą w sierpniu 2020. Jak ten wypowiada się o emerycie?
– Nie mam nic wspólnego z działaniami księdza biskupa Zawitkowskiego, absolutnie nic, jeżeli ktokolwiek będzie mnie łączył z działaniami biskupa Zawitkowskiego, to jest to totalne pomówienie, kłamstwo. (…) Biskup Zawitkowski to jest inna zupełnie sprawa. On był moim biskupem pomocniczym, wykonywał to co należało do niego w sekcji sakramentalnej, życia zakonnego i swojej posługi duszpasterskiej. (…) Na pewno nigdy nie sugerowałem się wolą księdza biskupa Zawitkowskiego. Wręcz przeciwnie. Czasem był zszokowany (…). Co nie znaczy, że pośrednio mógł gdzieś… – komentował bp Dziuba.
Jak widzicie, gdy pojawiają się kłopoty, wszyscy umywają ręce.
„NA CHŁOPAKÓW MOGĘ LICZYĆ”
24 grudnia 2014 roku watykańska Kongregacja Nauki Wiary nakazała rozpoczęcie procesu kanonicznego. W 2018 akta ponownie wracają do Watykanu, skąd przychodzi dyrektywa, by sprawą zajęła się inna kuria diecezjalna.
– Niniejszym informuję, że sprawa ks. Piotra S., oskarżonego o popełnienie przestępstwa molestowania małoletnich, została przez Kongregację Nauki i Wiary powierzona Archidiecezji Gnieźnieńskiej – napisał Januszowi ks. Stanisław Plichta, kanclerz kurii diecezjalnej w Łowiczu. Z uwagi na liczne błędy procesowe, nieprzesłuchanie świadków i wszystkich poszkodowanych, a wręcz stronniczość w postępowaniu prowadzonym przez kurię łowicką, kongregacja zakwestionowała proces i postanowiła przekazać sprawę do ponownego rozpatrzenia. Sprawę powierzono kurii zarządzanej przez abp. Wojciecha Polaka, tj. do Gniezna.
Gdy akta sprawy leżą na półce łowickiej kurii, fruną do Rzymu, by potem znów wrócić do ojczyzny, ks. Piotr przenoszony jest z parafii do parafii.
Proboszczowie z Rawy Mazowieckiej i Makowa poznali się na wikarym i proszą biskupa o zabranie go z parafii. We wszystkich parafiach ks. Piotr opiekuje się ministrantami. Biskup nie interweniuje. Co więcej, gdy w 2007 roku po skandalu homoseksualnym w Sochaczewie, ks. Piotr połknął olbrzymią ilość tabletek usiłując popełnić samobójstwo, a potem przez kilka miesięcy był hospitalizowany, biskup szybko skierował go do parafii, aby pełnił funkcję opiekuna ministrantów. To chyba dobitnie tłumaczy jak nieodpowiedzialni w tym zakresie są polscy biskupi.
Do roku 2014 wpływają do biskupa Dziuby regularne skargi na Piotra S. Chodzi o jego pedofilski stosunek do młodzieży, którą się opiekuje. Co z tym fantem zrobił bp Dziuba? Jak sam wyznał w rozmowie z Januszem w sierpniu 2020 roku, stwierdził, że proboszczowie to nie są „konkretne osoby skrzywdzone” i księdza S. odesłał do parafii, gdzie proboszczem jest jego brat bliźniak. Rzecz jasna został oddelegowany do pracy z… ministrantami. Tam, razem z bratem bliźniakiem z wielką dbałością podchodził do sprawowania Eucharystii i nabożeństw oraz starał się – jak w 2014 roku mówił dla „Gościa Niedzielnego” – być dobrym gospodarzem i dbać o ducha. Tam co tydzień spotykał z ministrantami na hali na treningach.
– Systematyczna praca daje efekty – mówił dla gazety. – Przez cały czas jesteśmy ze sobą w kontakcie. Mamy swoją stronę na Facebooku, tam skrzykujemy się na spotkania, treningi i różnego rodzaju prace w kościele. Na tych 60 chłopaków naprawdę można liczyć.
I tak do roku 2020.
WUJEK GRZEGORZ
W tym roku Janusz opadł z sił. Wyczerpanym przeciąganym w nieskończoność procesem kanonicznym skontaktował się z kurią łódzką, by umówić się na spotkanie z biskupem Grzegorzem Rysiem.
– Jest postrzegany, ba, sam się kreuje na polskiego Franciszka. Człowieka o dobrym sercu, który mężnie zwalcza patologię w Kościele. Uznałem, że może mi pomóc – mówi Janusz.
Wysłuchałem rozmowy Janusza z abp. Rysiem. W zasadzie niewiele możemy się z niej dowiedzieć. Poza tym, że świetny z niego aktor. Przeprosi, pocieszy, skrytykuje współbraci… Taki „wujek Grzegorz”, co dobrze potrafi się sprzedać w telewizji. I w sumie tyle. No, poza tym, że przyznał, że kuria łowicka źle przeprowadziła postępowanie, a jednym z powodów jego podważenia przez Stolicę Apostolską było nie przesłuchanie wszystkich poszkodowanych.
– Gdy chodzi o taką sądową stronę w całej tej historii zachodzi ewentualne zbadanie na ile kuria łowicka postępowała (…), czy w tym nie było też świadomego działania jeśli chodzi o opóźnianie dojścia do sprawiedliwości. To jest ważne pytanie i to jest to o co ja się mogę zgłosić do kongregacji biskupów czy nie należy przeprowadzić takiego dochodzenia. Jeśli kongregacja mi je zleci to ja je przeprowadzę.
Abp Ryś powiedział także coś, co absolutnie dyskredytuje osobę biskupa Andrzeja Dziuby, który w rozmowie z Januszem próbował przekonać, że on nie ma sobie nic do zarzucenia, bo to jego pracownicy, którym „ufał”, popełnili błędy w postępowaniu.
– To tak czy owak dotyczy biskupa, te osoby [księża – przyp. JM] nie działają w zawieszeniu jakimś tam i w wyłącznie własnej odpowiedzialności, tylko są przedstawicielami biskupa, ostatecznie to dotyczy biskupa – mówił abp Ryś.
Arcybiskup Ryś jest ordynariuszem metropolii w skład której wchodzi diecezja łowicka. Gdyby tylko chciał, mógłby przedzwonić do ordynariusza łowickiego, bp. Dziuby, i nalegać, by sprawę Piotra S. rozwiązano po ludzku, a samego kapłana zamknąć w zakonie kontemplacyjnym. Nie zrobił tego. Gdzie zatem dobra wola „wujka Grzegorza”? Zdaje się, że ogranicza się jedynie do pięknych słówek o „walce z pedofilią”, za którymi nie idą konkretne czyny.
Ponadto w rozmowie z Januszem biskup Ryś kilkakrotnie dawał do zrozumienia, że nie zna dobrze sprawy, że nie zaznajomił się z aktami. Ciężko dać temu wiarę.
– Dosłownie kilka dni po rozmowie z abp. Rysiem napisałem do sekretariatu Prymasa. Odpisali, że kilka dni po zgłoszeniu sprawy w 2019 roku została ona zgłoszona do kurii łódzkiej, z prośbą o wszczęcie postępowania w sprawie niedopełnienia obowiązków przez bp. Dziubę. Minął rok. Abp Ryś nie mógł nie zaznajomić się ze sprawą – relacjonuje Janusz.
FESTIWAL KŁAMSTWA
Kilka miesięcy później, w sierpniu 2020 roku Janusz spotyka się z bp. Andrzejem Dziubą, ordynariuszem diecezji łowickiej, do której należy ks. Piotr S. W rozmowie możemy wyróżnić dwie narracje, ale przez ponad godzinną rozmowę dominuje buta i przekonanie o swojej niewinność.
Pierwsza narracja: Nic nie wiem, bo nie mam prawa wtrącać się w sprawy procesu, a księża z komisji to zapracowani duszpasterze.
Druga narracja, gdy biskup spostrzegł, że Janusz ma szeroką wiedzę na temat funkcjonowania diecezji: Nie miałem obowiązku karać Piotra S., podjąłem działania (czyli jednak wiedziałem), a przed czynami pedofilskimi powinna powstrzymać go mama.
– Ja mogę sobie jedynie wyobrazić, że nie było tak łatwo z przesłuchaniami – na początku rozmowy z Januszem mówił ordynariusz łowicki. – Ja jestem jednak spokojny jakoś, że myśmy nie utrudniali. Myśmy chcieli po prostu, aby się wyjaśniło wszystko do końca. Choć może, nie ukrywam, nie ukrywam, że może gdzieś tam ktoś mógłby coś zrobić szybciej, ale ja jestem spokojny w sumieniu, że ja z mojej strony nie utrudniałem. Bo pan wie, że ja gdybym miał w tym jakiś interes to bym z panem nie rozmawiał, a myśmy rozmawiali jeden, drugi raz. Ja jak przyszedłem to został powołany ten zespół, choć też oczywiście trzeba mieć świadomość, że nasi księża, którzy prowadzą procesy, oni są duszpasterzami jednocześnie. To nie są tylko pracownicy kurii czy sądu. Oni mają swoje obowiązki i stąd może gdzieś można było coś szybciej.
– Czyli ksiądz biskup nie ma sobie nic do zarzucenia jeżeli chodzi o wartość, formę przeprowadzonego procesu.
– Ja musiałem zaufać tym, którzy prowadzili. Przecież ja nie przesłuchiwałem. Biskup nie może angażować się bezpośrednio.
– Ale wszystko zatwierdza.
– Tak, zgadza się – mówi biskup równocześnie przecząc słowom abp. Rysia, który słusznie wskazał, że za działania współpracowników główną odpowiedzialność ponosi biskup.
PREWENCYJNA MAMA
– Proces kanoniczny rozpoczął się w 2012 roku na jesieni – biskupowi mówi Janusz.
– Nie pamiętam – odparł hierarcha.
– Ale ja pamiętam. Prawo kanoniczne zobowiązuje, żeby takiego księdza odsunąć od pracy z dziećmi, a ksiądz Piotr u swojego rodzonego brata pracował przez 3 lata, aż do końca 2015 roku.
– Kanon ten nie mówi o obowiązku – zdaje się bronić pedofila biskup. – Tam nie ma ścisłego nakazu, że bezwzględnie biskup musi odsunąć. Tam jest bardziej łagodne potraktowanie. Ja dlatego między innymi właśnie skierowałem go najpierw żeby był pod okiem brata, że brat i mama mieli na niego oko. Bo mama też tam mieszka najczęściej. Nie zawsze. Kiedy zmarł ich tata ona zawsze tam wiele dni przebywała, żeby on był pod kontrolą brata i mamy. (…) Więc ja podjąłem działania. Specjalnie wysłałem go do rodzonego brata, żeby brat miał nad nim kontrolę a dodatkowo mama.
To nie żart! Prewencja wobec księdza oskarżonego o pedofilię stosowana przez księdza biskupa polegała na przekazaniu chłopa po 50. pod kuratelę brata i mamusi. To, że prewencja nie przynosiła żadnych skutków, wiedział nie tylko biskup, ale wszyscy czytelnicy „Gościa Niedzielnego”, bo ks. Piotr S. fotografował się u boku księdza biskupa i grupki piłkarzy-ministrantów.
Biskup Dziuba, moralista z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, brnął dalej w swoim kłamstwie. Aby nie obarczyć winą żadnego ze swoich współpracowników za skandalicznie poprowadzony proces, winę zrzucił na… ks. Wiesława Kasprzyka, który już księdzem nie jest. A skoro księdzem nie jest, to nie jest pracownikiem kurii i śmiało można zrzucić na niego winę.
– Ja się czuję odpowiedzialny za to, że prowadzący sprawę ksiądz, musiał to w pewnym sensie prowadzić niedokładnie, bo sam żył z kobietą i niebawem po zakończeniu procesu porzucił kapłaństwo.
– Który ksiądz?
– Wiesław Kasprzyk.
– Ten karnista, kanonista?
– Więc to nie było obojętne, że on tak prowadził, tak jak mu się chciało.
Rozmowa z biskupem Dziubą rzecz jasna zakończyła się kurtuazyjnym „gdyby trzeba było to pan dzwoni”. I to tyle z pomocy, które od 9 lat nie otrzymał Janusz, ofiara księdza pedofila.
NIEWINNY
– Ksiądz S. nie przyznał się do stawianych zarzutów. Nie wyraził żadnej skruchy – napisał w korespondencji do Janusza ks. Marcin Kulczyński, sekretarz Prymasa Polski.
Jest 16.10.2020. Prymas wydał już dekret końcowy, który został przesłany do Stolicy Apostolskiej. Odrębne, laickie postępowanie prowadzi Prokuratura Rejonowa Łódź Górna. Przesłuchano 35 osób, w tym 6 ministrantów z parafii, do której należał Janusz. Pod koniec sierpnia o sprawie poinformowały niektóre portale. Zaraz po tym – w myśl zasady, że poważnej interwencji kurii można się spodziewać tylko po medialnym nagłośnieniu – na stronach diecezjalnych pojawiły się komunikaty w sprawie. M.in. na stronie archidiecezji łódzkiej opublikowano komunikat, w którym ofiarę duchownego bez jego zgody wymieniono z imienia i nazwiska. Czemu to miało służyć? Zastraszeniu? Narażeniu na nieprzyjemności? To był symboliczny odwet? A może w kurii pracują matoły nie mają zielonego pojęcia czym jest RODO? Nie wiem.
Wiem za to, że biskupi czują się totalnie bezkarni w kwestii tępienia w diecezji przypadków homoseksualizmu u duchownych i bardzo często wyrastającego z niego procederu molestowania dzieci i młodzieży, przede wszystkim ministrantów. Dlaczego tak się dzieje? Sprawę szczegółowo przedstawiam w książce pt. „Moja walka o prawdę” (http://sklep-wprawo.pl).
Zwróćcie jeszcze uwagę na sposób traktowania ofiary. Postępowanie trwa 9 lat. Kuria gra na przeczekanie. Gdy przychodzi do konfrontacji twarzą w twarzjeden biskup odżegnuje się od drugiego. Ryś jest zbulwersowany postępowaniem Dziuby. Dziuba odżegnuje się od emeryta Zawitkowskiego. Sprawę przejmuje Prymas… i żaden z nich nie ponosi konsekwencji. Tak jakby żaden z nich nie mógł wziąć kolegi za twarz i na zebraniu konferencji episkopatu zmusić kolegę do realnej walki z obrzydliwym procederem. Gdyby mieli dobrą wolę… zrobiliby to, tak jak w maju 2016 roku na Jasnej Górze, gdy umówili się, żeby mnie, walczącego z homo-układami w Kościele, nie przyjmować do żadnej diecezji. I nie przyjęli, z jegomościem abp. Jędraszewskim na czele, który eklezjalnej prawicy powie wszystko co chciałaby usłyszeć. Dla kilku minut gromkich oklasków.
Niestety, proceder zamiatania homoseksualnych i pedofilskich brudów pod dywan to fakt niezaprzeczalny. To bolączka Kościoła w Polsce. Tak jak bolączką jest przymykanie oczu na gejowskie zapędy studentów seminariów duchownych. Nierzadko ci właśnie są faworyzowani przez przełożonych, bo „potrafią żyć we wspólnocie” i stosują się do zasady „upomnienia braterskiego”, która ostatecznie kończy się donosem u wychowawcy (więcej w książce „Moja walka o prawdę”). Szanowni Czytelnicy, byłem klerykiem, wiem co mówię, a opisywana historia Janusza jest tylko tego potwierdzeniem.
Nie pozwólmy, aby wrogowie Kościoła bili w nas skandalami hodowanymi przez opasłych hierarchów, którzy już dawno rozminęli się ze Świętą Ewangelią. Kościół to nasz dom, to nasz skarb i dar od Boga, o który powinniśmy walczyć nie tylko modlitwą, ale także słowem i czynem. A poklepywanie hierarchów po plecach, poza budowaniem w nich poczucia bezkarności i świętego spokoju w biskupich pałacach, niczemu dobremu nie służy.
Przywróćmy Kościół w ręce chrześcijan!