Wczoraj w nocy Sejm zdecydował o losach ustawy o wyborach korespondencyjnych. Za przyjęciem ustawy głosował 230 posłów, 226 zagłosowało przeciw i dwie parlamentarzystki wstrzymały się od głosu. To oznacza, że ws. zbliżających się wyborów prezydenckich, których I tura, według planów, ma się odbyć 10 maja 2020, scenariusze już zostały rozpisane. Bez względu na to, który z nich zostanie odpalony, czeka nas destabilizacja, awantury, podważanie wyboru prezydenta i totalna inwigilacja. Krótko mówiąc PiS pcha łeb pod gilotynę i z tej pozycji ma zamiar nadal rządzić Polską, a swojej pozycji nie zmieni zrzucając winę na opozycję ze skompromitowaną Kidawą-Błońską na czele. A to wszystko kosztem narodu, który zostanie wzięty za łeb.
Scenariusz numer 1.
10 maja odbywają się wybory w formie korespondencyjnej, do czego Polska absolutnie nie jest przygotowana. O tym, że taki scenariusz jest bardziej niż prawdopodobny świadczy fakt, że ze stanowiska prezesa Poczty Polskiej ustąpił Przemysław Sypniewski, a w jego miejsce wskoczył Tomasz Zdzikot, zastępca i zaufany człowiek ministra obrony narodowej, Mariusza Błaszczaka. Przygotowania do wyborów korespondencyjnych zazwyczaj trwają kilka lat – PiS chce je zorganizować w kilkadziesiąt dni i to przy pomocy Poczty Polskiej, której kompetencje w zakresie doręczania zwykłych listów niejednokrotnie budzą wątpliwości. Rzecz jasna, można się domyślać, że zmiana na stanowisku szefa PP nie jest przypadkowa. Pakiety korespondencyjne, bez potwierdzenia odbioru, będą wrzucane do skrzynek nie przez listonoszy, a żołnierzy, co nasunie niemiłe skojarzenia. Ponadto pakiety będzie można odsprzedać. Każdy będzie mógł je wyciągnąć nielubianemu sąsiadowi ze skrzynki, wrzucić do kosza i pozbawić go czynnego prawa wyborczego. No i co z bezdomnymi, którzy nie mają skrzynek pocztowych?
Na tym nie koniec. W wyborach korespondencyjnych będziemy zobowiązani do wpisania na karcie do głosowania swojego numeru PESEL, który jest niepowtarzalny, a to oznacza, że w ten sposób zostanie złamana główna zasada wyborów, tj. tajność. Już samo to podważy jej legalność, zaś wójtowie, burmistrzowie, prezydenci i sama władza będą mieli pełną wiedzę o naszych wyborczych preferencjach, a to już jest głęboka inwigilacja.
Scenariusz 1 i 1/2.
Wybory odbędą się nie 10 a 17 maja. Marszałek Sejmu Elżbieta Witek może zmienić termin nawet dzień przed ogłoszeniem ciszy wyborczej. 17 maja to jeden z terminów, który był brany pod uwagę kilka miesięcy temu, gdy pierwotnie ustalano termin I tury wyborów. W tym scenariuszu zmienia się tylko data. Sposób jego przeprowadzenia jest tożsamy ze scenariuszem numer 1.
A zatem…
Wybory się odbywają. Oczywiście korespondencyjne. Część kandydatów, a wraz z nimi elektorat, bojkotują wybory, ale z pewnością nie wszyscy. Krzysztof Bosak i Władysław Kosiniak-Kamysz, czyli główni oponenci prezydenta Andrzeja Dudy, już zapewnili, że nie podzielają „dezercji” Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i bez względu na wszystko na karcie wyborczej ich nazwisko się pojawi. Mamy zatem pewność, że art. 293 Kodeksu wyborczego, mówiący że w przypadku startu tylko jednego kandydata należy przełożyć wybory, w tych okolicznościach możemy włożyć między bajki. Nie wiemy jaka będzie frekwencja, ale na polskim podwórku to kompletnie nieistotne. Wiemy za to, że badania exit poll nie obejmą głosowania korespondencyjnego, a to będzie asumptem do podważania uczciwości w podliczaniu głosów.
Scenariusz numer 2.
Rząd ogłasza stan klęski żywiołowej, co z automatu wymusza przełożenie terminu wyborów. Problem w tym, że jeśli to zrobi, to równocześnie zaprzecza stawianym przez siebie tezom, że nie ma podstaw do ogłoszenia takiego stanu i ściąga na siebie potężną falę krytyki. Scenariusz tak niemożliwy jak to, że opozycja przyjmuje
zmiany do konstytucji o 7-letniej kadencji Andrzeja Dudy.
Wybory jak w ’47
PiS sam sobie zgotował ten los. Ze stanu epidemicznego mógł wyjść obronną ręką. Wystarczyło przełożyć wybory, co by było podyktowane polityczną koniecznością oraz dbaniem o nastroje społeczne i bezpieczeństwo, a Duda „z urzędu” cały czas prowadziłby kampanię mając tym samym przewagę nad kontrkandydatami, których możliwości zostały ograniczone. Ci do gry weszliby w wakacje. Do gry, czyli zaprezentowania siebie i swoich postulatów, których domaga się opinia publiczna. I bez względu na pogłębiający się krach gospodarczy to Duda cieszyłby się względnym zaufaniem reperowanym podczas kampanii „z urzędu”.
Dziś każdy scenariusz kończy podłożeniem się PiS-u pod gilotynę i zgotowanie niezadowolenia społecznego, frustracji, buntów, totalną inwigilacją i łatwość w podważaniu legalności prezydentury (w domyśle: Dudy) i samych wyborów, które zapewne będą porównywane do sfałszowanych wyborów w roku 1947. I w takiej pozycji PiS nadal będzie rządził w Polsce, zaprowadzając wyborczą inwigilację i dokładając do tego „Polskę bezgotówkową”, co prześwietli nas na wylot i pozbawi nas wolności. Dalsze wnioski są jeszcze gorsze…, ale o tych następnym razem.
Zobacz także: