O tym, że sytuacja we Francji w kwestii islamskich imigrantów jest katastrofalna nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Wystarczy przejrzeć najświeższe informacje prasowe, by dowiedzieć się o okupacji wielu dzielnic Paryża, autostrad i miast przez fundamentalnych islamistów, którzy za nic w świecie nie chcą się asymilować z francuskim społeczeństwem. Zamachy terrorystyczne, gwałty, rozboje, a nawet manifestacje z udziałem muzułmanów we Francji, którzy domagają się większych praw i wprowadzenia dzielnic szariatu to już codzienność.
Francuzi obawiają się, że niebawem w ich kraju, na którym dwa wieku temu rozlały się hektolitry niewinnej chrześcijańskiej krwi w wyniku Rewolucji Francuskiej, historia zatoczy koło i w wyniki wojny domowej wywołanej przez islamskich fundamentalistów znów dojdzie do masakry. Jak twierdzi francuski ekspert ds. islamu i nauczyciel akademicki Christian de Moliner, nie uda się wyłapać i deportować wszystkich muzułmanów, którzy stwarzają realne niebezpieczeństwo dla kraju, dlatego powinno się stworzyć „podwójny system prawna we Francji”, co w praktyce oznacza zbudowanie „muzułmańskiego państwa wewnątrz Francji”.
– Mamy terytoria znajdujące się de facto poza kontrolą Republiki. Policja nie chce tam przyjeżdżać, a jeśli już, to tylko na krótko. Czy zobaczymy niebawem armię okupującą przedmieścia, aby przywrócić w nich porządek? W szczytowym momencie „francuska wojna domowa” będzie składała się z zamachów, na które nikt nie zwróci już uwagi, z niekończących się prześladowań policji, z walk o wyzwolenie całych stref z rąk islamistów – twierdzi de Moliner. Jak zaznacza „nigdy nie będziemy w stanie wykorzenić radykalnego islamizmu”.
– Żaden naród, który chce przetrwać, nie może składać się z licznych muzułmańskich gett, które nie są ze sobą połączone terytorialnie. Gospodarka takiego podmiotu byłaby prawie zerowa. Byłaby pasożytem, który żyłby na koszt i niekorzyść reszty Francji – przekonuje akademik. Dlatego jego zdaniem „należy utworzyć dla tej grupy państwo alternatywne wewnątrz Francji”.
– Rozwiązaniem byłoby stworzenie państwa inspirowanego Algierią i Majottą z XX wieku, czyli zakładające jedno terytorium, jeden rząd, ale dwa narody: Francuzów o zwykłych prawach i muzułmanów ze statusem zawartym w Koranie. Ci ostatni będą mieli jednak prawo do głosowania w wyborach, inaczej niż tubylcy kolonialnej Algierii, ale będą stosowali szariat w życiu codziennym. Nie będą się już zwracać do francuskich sądów w przypadku sporów, ale do kadi, sędziów muzułmańskich. Konflikty między chrześcijanami a muzułmanami pozostaną za to w gestii zwykłych sądów. Aby te ustępstwa wobec islamistów były do zaakceptowania dla społeczeństwa, ich prawa będą bardziej ograniczone niż prawa pozostałych mieszkańców Francji, i żadna ingerencja islamu w zwykłe prawodawstwo nie będzie tolerowana – pisze de Moliner. Według niego „zagwarantuje to pokój we Francji i zachowanie demokratycznych ram dla 95 proc. społeczeństwa”.
Chyba nie jest przypadkiem, że po zwycięstwie Emmanuela Macrona w biegu o fotel prezydencki, radosne okrzyki padały z ust entuzjastów krwawej rewolucji sprzed dwustu lat oraz islamistów. Europa oddycha z ulgą – wykrzykiwali ateiści i muzułmanie. Tonujmy ich nastroje. Plany zbudowania niezależnego państwa islamskiego wewnątrz Francji nie świadczą o „odetchnięciu z ulgą”, ale o prawdziwym zawale trójkolorowych, dla których poza pomocą z nieba, może już nie być skutecznej reanimacji.
Źródło: causeur.fr, wpolityce.pl