Prawdę mówiąc ciężko nadążyć za Jarosławem Kaczyńskim. Jeszcze tydzień temu w Kielcach mówił o prorosyjskości Sojuszu Lewicy Demokratycznej, wczoraj zaś zaznaczył, że po wyborach samorządowych nie wyklucza współpracy z partią Leszka Millera, przez prawicę nazywaną partią „czerwonych świń”, „komuchów” i „zdrajców narodu”.
– Od czasu istnienia PZPR minęło już prawie 30 lat. Tamte sprawy należą do historii, bardzo niedobrej historii, często jeszcze się odzywającej, ale jednak już historii – powiedział prezes Prawa i Sprawiedliwości dla Radia Olsztyn.
– Dla nas ważne jest to, żeby w samorządzie następowały zmiany i żeby polityka samorządowa stawała się bardziej polityką pro publico bono. Jeżeli to są warunki do przyjęcia dla SLD, to wszystko jest możliwe – mówił Jarosław Kaczyński.
Rozumiemy, że zarówno PiS jak i SLD to partie socjalistyczne, co byłoby wspólnym mianownikiem dla potencjalnych koalicjantów. Jednak zastanawiamy się w jaki sposób filosemicka i filoamerykańska partia, ponoć stojąca po stronie rodzin czy pamięci o Żołnierzach Wyklętych, miałaby współpracować z partią, która promuje marksizm, odwołuje się do komunizmu i jego zbrodniarzy oraz – jak Kaczyński sam podkreśla – jest „partią prorosyjską”? W co tym razem gra lider Zjednoczonej Prawicy? Czy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, elektorat PiS zapomni, że SLD to partia „komuchów”, „czerwonych świń” i „postkomunistów”? Czy „jest pan zerem panie Ziobro” oraz próba postawienia ministra sprawiedliwości przed Trybunał Stanu już odeszły w zapomnienie?