Spore zamieszanie zrobiło się wokół salezjanina, ks. Michała Woźnickiego, któremu w ubiegłym tygodniu, zamaskowani funkcjonariusze przeszkodzili w przygotowaniach do odprawienia mszy świętej przed kościołem w Poznaniu. W Eucharystii uczestniczyło zaledwie kilka osób. Nagranie przejrzałem i poza wtargnięciem zamaskowanych funkcjonariuszy (prawdopodobnie nasłanych przez złośliwych współbraci lub ich klakierów, lub innych postronnych) niczego zdrożnego nie zaobserwowałem. Policja zrobiła z siebie błaznów, za co sami ponoszą winę oraz ci, którzy dyrektywami im na to pozwolili. Policjanci jak przyszli, tak samoośmieszeni szybko się rozeszli, a duchowny spokojnie mszę świętą mógł odprawić, mimo iż – na co niewielu wskazuje – nabożeństwo sprawowano pod garażami, na terenie prywatnym domu zakonnego, do którego formalnie ks. Woźnicki nie ma żadnych praw. Dlaczego Mszy Świętej, w której uczestniczyło zaledwie kilka osób, ks. Woźnicki nie odprawił w ustronnym miejscu, mieszkaniu lub ogrodzie przyjaciela/ciółki? Jedynym usprawiedliwieniem w tym miejscu może być fakt, że ksiądz po prostu przyjaciół nie ma…, a jeśli tak to w tym miejscu wyrażam smutek. Odpowiedź na powyższe pytanie znajdzieie Państwo między wierszami niniejszej publikacji. Pewne jest, że pisanie o „kapłanie broniącym Mszę Świętą” jest nadużyciem. Nie było kogo i czego bronić, bo nikomu i niczemu nie zagrażało niebezpieczeństwo.
I proszę nie odbierać tej publikacji jako zarzut wymądrzającego się „byłego księdza”. Nie mam zamiaru niczego komukolwiek zarzucać. Chcę jedynie po ludzku tę sprawę Państwu wyjaśnić, gdyż dostrzegam, że ktoś najwyraźniej bazuje na Państwa niewiedzy w zakresie praktyki zakonnej. I zaznaczam, nie jestem zwolennikiem ani jednej, ani drugiej strony konfliktu. Życzę im jak najlepiej. A sprawę wyjaśnię w najprostszy możliwy sposób.
Dla niedoinformowanych. Rzeczony salezjanin, którego sprawie przyglądam się od kilku miesięcy, codziennie zamieszcza w Internecie (najpewniej przy udziale pomocnika) transmisje z kazań i modlitw, które odprawia w pokoju mieszczącym się w domu zakonnym księży Ojca Bosko. Pokój ów przemeblował na niewielką kaplicę. Ks. Woźnicki, który m.in. poza plugawymi oskarżeniami jednego z kandydatów na prezydenta o „pedalstwo” i fikcyjne małżeństwo, tak naprawdę mimo kontrowersyjnych opinii, herezji nie głosi (mogę tak stwierdzić na tyle, na ile wysłuchałem jego nagrań). To fakt, w przemówieniach jest dość monotematyczny, bo zamiast o szeroko pojętej wykładni ewangelicznej, bez ustanku mówi o „nadzwyczajnym rycie”… ale ma do tego święte prawo.
Ks. Michał od kilku lat jest w realnym konflikcie ze wspólnotą domu salezjańskiego w Poznaniu, co przełożyło się na relacje z inspektorią (prowincją) zgromadzenia zakonnego. W Internecie dowiedzieć się można, że powodem konfliktu ma być odprawiana przez księdza Michała Msza Święta w rycie trydenckim. Ciężko dać temu wiarę, ponieważ Eucharystia w takiej formie nie jest zakazana, co jest wiedzą powszechnie dostępną. Ba, ks. Woźnicki przez długi czas odprawiał msze święte w kościele przy ul. Woronieckiej w Poznaniu i pewnie mógłby to tam czynić nadal, gdyby nie konflikt z bufoniastym przełożonym i jego kolegami, którzy złośliwie robili mu pod górkę. Wystarczyło się dogadać, albo wyjechać do innej parafii, do której zresztą w grudniu 2017 roku został skierowany.
Ksiądz Michał nie jest mile widziany w poznańskiej plebanii. Mimo to nie chce się z niej wynieść, czego kompletnie nie pojmuję. Po co siedzieć w miejscu, gdzie cię nie chcą i jesteś traktowany jak intruz? Poza tym ja w sytuacji, gdy przeniesiono mnie do jednego z domów w Małopolsce, gdzie poza denuncjacją, oparami alkoholu i patrzeniem „z byka” niczego więcej nie doświadczam – mówiąc w dużym skrócie – prędko z niego zawróciłem.
Ks. Woźnicki otrzymał dekret wysyłający go do parafii w Marianówce, ale z tego nie skorzystał. Przecież mógłby tam robić to na czym mu zależy, czyli głosić prawdę i odprawiać mszę w „nadzwyczajnym” rycie. Miałby co chciał i co wynika ze święceń, czyli swobodę w głoszeniu, o czym ja po białostockim kazaniu, przez następne 20 lat mógłbym tylko pomarzyć. Zamiast tego wybrał uparte przesiadywanie na plebanii, gdzie przez wspólnotę jest jednostką niepożądaną, a w Sądzie Rejonowym w Poznaniu toczy się postępowanie w sprawie jego eksmisji, w sieci utożsamiane jest walką byłych kolegów duchownego z tridentinum.
Ta cała sytuacja zakrawa o śmieszność, bo z komentarzy dowiedzieć się można, że chodzi tylko i wyłącznie o „nadzwyczajny ryt”, w którym msze święte odprawiał ks. Bosko, założyciel zgromadzenia salezjanów. A niby w jakim rycie miałby odprawiać Don Bosko skoro żył w XIX wieku?
PRZECZYTAJ: J. Międlar: Kapłan z Lublina popłynął ściekiem Życińskiego
To prawda, ksiądz Michał pada ofiarą chamstwa, którego dopuszczają się współdomownicy i ich klakierzy. Mam tu na myśli nasyłanie policji, psychologa czy wylewania wiadra wody na prowadzącego procesję rezurekcyjną kapłana. Tak, takie wydarzenia mają miejsce! Z drugiej strony rozumiem zdenerwowanie współdomowników, którzy mają prawo nie życzyć sobie tłumów wiernych/fanów ks. Michała Woźnickiego, przybywającego na msze święte do jego pokoju. Plebania nie jest domem publicznym. To przestrzeń prywatna, gdzie księża mają prawo czuć się jak u siebie w domu: modlić się w ciszy, śpiewać pod prysznicem, swobodnie chodzić w krótkich spodniach, pić kawę lub piwo, być rozczochranym. Ba, wewnętrzne prawo zgromadzeń zakonnych zazwyczaj wskazuje na zakaz wprowadzania obcych na teren plebanii (domu zakonnego) bez zgody przełożonego. O ile zdołałem podpytać taki sapis także mają salezjanie w Polsce. I jak zabranianie głoszenia i udzielania sakramentów, bez poważnej przyczyny jest nieewangeliczne i niemoralne, tak wprowadzanie porządku w domu zdaje się być czymś co cywilizowany człowiek winien akceptować. Na ten aspekt nikt nie zwraca uwagi…
Aktualnie ks. Michał Woźnicki bezprawnie przebywa w domu salezjanów w Poznaniu. Gdyby tylko nie został wydalony z inspektorii (miało to miejsce w roku 2018), czego spokojnie mógł uniknąć – miałby pełne prawo do dachu nad głową, co każdemu członkowi zgromadzenia się należy. Jednak nigdzie nie jest i nie było powiedziane, że ma to być dom w Poznaniu, którym rzeczony salezjanin mieszka od kilku lat. Konflikt na linii cyniczny proboszcz-Woźnicki istniał i istnieje od lat, więc zamiast go pogłębiać, ks. Michał mógł spokojnie wyjechać z Poznania.
Podsumowując. Mamy księdza Michała, który nie chce opuścić domu. Nie skorzystał z oferty głoszenia i odprawiania w innej parafii (świetna oferta!). Wybrał konflikt i codzienne patrzenie na gęby tych, którzy mu dokuczają, kpią i ma z nimi zatarg sądowy. To chłop, który niejedną wiosnę ma na karku, zatem winien pójść po rozum do głowy i skończyć z tym cyrkiem. Po ludzku! Opcja numer 1: Niech duchowny jedzie do inspektora i próbuje wynegocjować rozejm, który jest możliwy, gdyż w jego sprawie (publicznie) nie interweniowała nuncjatura, prymas czy episkopat. Następnie niech się spakuje i opuści dom, gdzie nikt go nie lubi. Może jeszcze nie jest wszystko stracone. Msza „trydencka” nie jest i nie będzie zakazana, zatem duchowny będzie miał na czym mu zależy. Opcja numer 2: Czas spakować manatki i wynieść się z plebanii. Wynajęcie kawalerki nie będzie problemem, a dalsze losy, przy pomocy wiernych/fanów i portali społecznościowych, z których kapłan korzysta, niech sobie zorganizuje na własną rękę. Ze znalezieniem lokalu do tridentinum także nie będzie kłopotu, a internetowa drama na linii salezjanie-Woźnicki przejdzie do historii. Jest jeden skutek uboczny… ksiądz Woźnicki straci trampolinę, na której skacze coraz wyżej, a jak wiecie im wyższy skok tym upadek dotkliwszy…
Sprawa księdza Woźnickiego jest wielowątkowa, dlatego przestrzegam Państwa przed kategorycznym stawianiem sprawy z twierdzeniami, że to co dzieje się na Woronieckiej w Poznaniu to walka z tridentinum na wzór zamordyzmu z Korei Północnej. Owszem, problem konfliktu księdza Woźnickiego z kolegami z domu zakonnego istnieje, jest żałosny i sprawy nie powinny zajść tak daleko, a zwłaszcza do poznańskiego sądu, ale banalizacja problemu również nie przystaje do zdrowego rozsądku.
Ksiądz Michał to nie jest duchowny moich marzeń. Nie poszedłbym do niego do spowiedzi i chyba nie znaleźlibyśmy wspólnego języka. Doceniam jego determinację, która wierzę gorąco jest ugruntowana na szlachetnych intencjach, ale jego forma działania bardziej mnie śmieszy niż inspiruje. Na pewno życzę mu wszystkiego dobrego, tak jak i wszystkim salezjanom, w których szeregach na peryferiach wiary ewangalizował niesamowity śp. Andrzej Szpak. Świeć Panie nad jego duszą!
Przeczytaj: