Spodziewałem się ożywionej dyskusji po moim felietonie na temat teczek Huberta Czerniaka i Leszka Żebrowskiego. Jednak nie spodziewałem się trefnie wyciąganych wniosków, a zwłaszcza nieuzasadnionego ataku na moją osobę. Zaznaczam po raz kolejny: moja publikacja pt. „Przeczytałem teczki Huberta Czerniaka” nie miała na celu kogokolwiek bronić czy atakować. Miała za zadanie, kierując się etosem chrześcijańskim, zbudować symetrię i wykazać, że w sprawie teczek Huberta Czerniaka zastosowano zupełnie inną metodologię, niż na przykład w sprawie teczek TW „Leszka” Żebrowskiego.
PODKREŚLAM! Nie wziąłem na tapetę Żebrowskiego, dlatego że wiele miesięcy temu miałem z nim niewielkie spięcie. A takie zarzuty się pojawiły. Są nad wyraz idiotyczne, bo na tej zasadzie, mała scysja między nami prowadziłaby do zupełnego zamknięcia mi ust w sprawie Żebrowskiego i jego teczek. Żebrowskiego zestawiłem z Czerniakiem, ponieważ ten jest bardzo popularną postacią w środowisku, które zaatakowało lekarza, i to Żebrowskiemu niemal wszyscy, z miejsca uwierzyli na słowo. Że teczki TW „Leszka” to falsyfikaty. Że ojciec nie było w ZBOWIDzie. Że nikogo nie sprzedał. Marzę, żeby tak było! W innym wypadku na jego publicystykę może zostać rzucony, nieciekawy agenturalny cień. Na jakim etapie jest autolustracja Żebrowskiego, postaram się dowiedzieć w warszawskim sądzie. Ale dlaczego ci sami, którzy usprawiedliwiają Żebrowskiego, Czerniakowi nie wierzą na słowo, że ten „nikogo nie spałował i nikogo nie ma na sumieniu”? Przypominam. Nie mam zamiaru kogokolwiek bronić. Nie mam też zamiaru atakować. Pragnę jedynie symetrii i jednakowych standardów, których chyba każdy pragnie np. w sądownictwie.
W sprawie Czerniaka i Żebrowskiego pojawiają się także inne wątpliwości, które Szanowni Czytelnicy zamieścili w swoich komentarzach. Odnoszę się do nich w niniejszym nagraniu.
Przeczytaj: