Przed komisją śledczą ds. Amber Gold zasiadł były dominikanin, dyżurny Gazety Wyborczej, aktualnie psychoterapeuta i felietonista Jacek Krzysztofowicz. Odstawił żałosny teatrzyk. Były przeor klasztoru dominikanów w Gdańsku (2002-2010) kłamał, manipulował, a członków komisji traktował jak klientów swojego gabinetu. Co ciekawe, dominikanin był stawiany przez wielu za wzór do naśladowania.
Jacek Krzysztofowicz przez długie lata odprawiał znane w Trójmieście Msze święte wieczorne w niedziele, w których regularnie, wraz ze swoją małżonką uczestniczył Marcin P. Nawet po wybuchu afery Amber Gold, małżeństwo P. siadało w pierwszej ławce w kościele i zasłuchiwało się w przekazywane przez Krzysztofowicza treści. Prędko pojawiła się bliska znajomość, którą Krzysztofowicz – w myśl psychologii humanistycznej – nazwał wsparciem emocjonalnym, nie zaznaczając, że w tym pojęciu zawiera się zarówno przyjaźń jak i rozmowa terapeutyczna.
Byłem kimś u kogo szukali wsparcia emocjonalnego, ale nie dzielili się wiedzą dotycząca faktów. Katarzyna i Marcin P. regularnie przyjmowali komunię św. na mojej mszy w niedzielę. Teraz wiem, ze Marcin P. mógł manipulować mną przed samym sobą – zeznał dzisiaj Jacek Krzysztofowicz.
Co dokładnie miał na myśli mówiąc o „wsparciu emocjonalnym”? Krzysztofowicz nie jest głupi. Trzeba mu to oddać. Jestem przekonany, że inteligencją przewyższa wszystkich posłów Nowoczesnej i Platformy Obywatelskiej.Potrafi umiejętnie dobierać słowa. Pod pojęciem „wsparcie emocjonalne” można ukryć niemal wszystko. Dlaczego nie wpadli na to członkowie komisji?
Na szczęście są pewne fakty, które rzucają jasne światło na sprawę relacji byłego dominikanina z hochsztaplerem. Krzysztofowicz wyjeżdżał z Marcinem P. i małżonką na wakacje do Włoch i Florencji. To istotna wiedza. Co prawda, biorąc pod uwagę gdzie księża wyjeżdżają na wakacje, ci daleko się nie wybrali. Jednak trzeba mieć świadomość, że ksiądz katolicki z byle kim na wakacje nie wyjedzie. Musi to być osoba, co do której ma pełne zaufanie. Czasem jest to ktoś z rodziny, przyjaciele, czasem kolega po fachu lub nie, innym razem „chłopak”… Dlaczego? Chyba nie trzeba tłumaczyć… Z dala od domu, „można” sobie pozwolić na „coś więcej”. Przyjaźń Krzysztofowicza z Marcinem P. musiała być zatem bardzo bliska, zwłaszcza że wiązała się poważnym zastrzykiem finansowym. Opłaty, renowacje wielkiego klasztoru, „haracze” na kurie diecezjalne to koszty roczne sięgające kilkunastu milionów złotych, których nie są w stanie zapewnić wierni podczas niedzielnej mszy świętej oraz jałmużny za sakramenty i sakramentalia (tzw. Iura stolae). Te ostatnie niemalże w całości przeznaczane są na comiesięczne, nieraz naprawdę drobne wypłaty dla zakonników oraz pracowników klasztoru (kucharki, floryści, zakrystianie itd.). Czy Krzysztofowicz brał pod uwagę, że pieniądze z rąk oszusta mogą przysporzyć mu kłopotów? Wydaje mi się, że nie. W Kościele jest taka niepisana zasada, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, dlatego kurie diecezjalne, klasztory, parafie pobierają finanse z różnych, dziwacznych źródeł (w tym Rotary International, Lions Clubs), wiedząc, że jałmużnę można przyjmować bez niemalże jakichkolwiek konsekwencji. Warto wiedzieć jeszcze jedną rzecz, że bardzo często nie to co dzieje się w duszpasterstwie jest dla gospodarzy parafii największym zmartwieniem, ale zdobycie na opłaty, pensje, remonty, a zwłaszcza naprawdę duże „haracze”, które regularnie pobiera kuria diecezjalna. Niewielu znam proboszczów, którzy takimi kategoriami się nie kierują. Pieniądze, które dominikanom darował Marcin P. były „darem niebios”, którego nie można było odrzucić.
Marcin P. tłumaczył, że środki przekazywane na renowację kościoła były odpisami podatkowymi. (…) Fakt planowanych dalszych darowizn na klasztor był nie bez znaczenia,jak chodzi o kontynuowanie znajomości z Marcinem P. – przyznał „ojciec Jacek”.
Po pewnym czasie przyjaźni z Marcinem P. Krzysztofowicz musiał mieć szeroką wiedzę na temat pochodzenia przyjmowanych środków oraz działalności oszusta. Z Marcinem P. jeździł oglądać złoto, planował przewózkę sztabek do pokoju dominikanina, „pewni ludzie” grozili im bronią… Kim trzeba być, żeby się nie domyślić, że działalność Marcina P. jest grubymi nićmi szyta? Jednak jak wyżej zaznaczyłem, środowisk kościelnych to wcale nie interesuje z jakich źródeł pochodzą pieniądze, dlatego następca Krzysztofowicza na stanowisku przeora nadal czerpał korzyści z piramidy finansowej, którą zbudował hochsztapler z Gdańska.
Członków komisji Amber Gold Krzysztofowicz traktował niczym swoich klientów w gabinecie terapeutycznym. Tłumaczył, że „pamięć potrafi płatać figle” i zasłaniał się tajemnicą spowiedzi. Rozmawiał w irytującym tonie, który jest charakterystyczny dla zafascynowanych psychologią duchownych, a takich jest naprawdę sporo. Poniżej jest tego próbka.
Odnoszę wrażenie, że wie pan dużo więcej, niż pan chce powiedzieć, a ten terapeutyczny ton ma nas uśpić. Tylko, że to jest komisja śledcza, a nie grupa terapeutyczna.
Wczoraj Jacek Krzysztofowicz zrobił wokół siebie „blichtr” medialny. Jako manipulator, zeznania przed komisją śledczą zdał na ocenę pozytywną, ale jako człowiek o kręgosłupie moralnym ten egzamin oblał.
Przez długie lata Jacek Krzysztofowicz był stawiany przez wielu, a zwłaszcza dominikanów jako wzór do naśladowania. Ciepły, towarzyski, oczytany, co tydzień w niedzielne wieczory wygłaszający interesujące kazania.Teraz już wiemy, że sztukę okłamywania ludzi miał opanowaną do perfekcji. Do kościoła przyciągał wielu biznesmenów, którzy na kazaniach nie musieli słuchać do znudzenia o zbawieniu i sakramentach, ale o emocjach, miłości, pokoju, akceptacji i budowaniu relacji interpersonalnych. Krzysztofowicz tworzył taki Kościół dla oświeconych. Kościół mający więcej wspólnego z treningiem motywacyjnym niż z Dobrą Nowiną. W styczniu 2013 roku, w specjalnie odczytanym oświadczeniu, Jacek Krzysztofowicz postanowił odejść z kapłaństwa.
Nareszcie dojrzałem do miłości. Do takiej ludzkiej, normalnej miłości. Do czegoś, jak teraz widzę, czego bardzo się bałem, od czego uciekałem, przed czym się chroniłem w habicie, stając za ołtarzem i nim się odgradzając od świata i ludzi. Już tak więcej nie chcę. Chcę inaczej – wyznał w specjalnym oświadczeniu.
I jest „inaczej”. Na światło dzienne wychodzi kim naprawdę jest Krzysztofowicz i jak, mimo hochsztaplerskich układów był gloryfikowany w środowisku dominikańskim. Był stawiany jako wzór, „kapłan o ludzkiej twarzy”. Kim jest i był naprawdę? Kim byli jego następcy, którzy mając dostateczną wiedzę, korzystali z pieniędzy, które Marcin P. ukradł Bogu ducha winnym Polakom? Te pytania pozostawiam bez odpowiedzi.