Grupa wykładowców wydziału historii, muzealnictwa i dziedzictwa kulturowego Politechniki Lwowskiej wystosowała apel, by nadać uczelni imię Stepana Bandery, szowinistycznego zbrodniarza, który wraz ze swoimi kompanami w wyjątkowo zbrodniczy sposób zamordował dziesiątki tysięcy Polaków tylko dlatego, że byli Polakami. Brukselscy eurokraci sprawę lekceważą, a w swoim zakompleksieniu Ukraińcy zmierzają do autodestrukcji.
Przyczyniłoby się to do utrwalenia w ukraińskim społeczeństwie ideałów wolności i ofiarnej walki o nią. To szczególnie ważne dziś, gdy na wschodzie kraju trwa wojna z moskiewskim agresorem – argumentuje jeden z pomysłodawców, wykładowca tego wydziału Wjaczesław Hnatuk.
Po pierwsze, Stepan Bandera – co w apelu podkreślają wykładowcy politechniki – z uczelnią miał niewiele wspólnego. Był jednym z tysięcy studentów, którzy przechadzali się korytarzami polskiej uczelni (do 1877 Akademii Technicznej). Bandera studiował we Lwowie na Wydziale Rolniczo-Lasowym dwa lata, ale ostatecznie dyplomu nie obronił. Nie był zatem żadnym wybitnym studentem, lecz zwykłym ukraińskim nieukiem. Po drugie, dopatrywanie się w działalności i ideologii Stepana Bandery krzty „ideałów wolności i ofiarnej walki o nią” jest karygodnym festiwalem antypolonizmu, a zarazem powielaniem kłamstw, których na pęczki wśród zakompleksionych Ukraińców, grupie etnicznej bez kultury, autorytetów i szlachetnej historii. Po trzecie, Politechnika Lwowska została zbudowana – w sensie naukowym i dosłownym – rękami polskich panów, dlatego tym bardziej nazwanie jej imieniem jakiegokolwiek nie-polskiego obywatela (nie mówiąc już o zbrodniarzu Banderze) jest nie do przyjęcia.
Wjaczesław Hnatuk podkreśla, że nie wszyscy nauczyciele akademiccy są tego zdania, co grupa, która podpisała się pod apelem. Zarzuca, że można przewidzieć silną negatywną reakcję obecnego przywództwa politycznego sąsiedniej Polski, której premier Jarosław Kaczyński i szef MSZ szantażują nas, mówiąc, że Ukraina nie wejdzie z Banderą do Unii Europejskiej. Hnatuk stosuje tutaj bezczelną manipulację, którą wykorzystuje do podgrzewania gorących z nienawiści do Polaków stosunków polsko-ukraińskich. To nie politycy Prawa i Sprawiedliwości będą decydować o tym czy Ukraina wejdzie do UE, ale włodarze z Brukseli. A na pewno nie będzie decydował „premier Kaczyński”. Nota bene nazwanie Kaczyńskiego „premierem” świadczy o wyjątkowo niskiej świadomości politycznej, jaką reprezentuje ukraiński intelektualista. Poza tym sugerowanie, że dynamicznie narastające nastroje banderowskie, pomniki i tablice na cześć szowinistycznych zbrodniarzy czy pochody, podczas których ludobójstwo wołyńskie nazywane jest wyzwoleniem spod polskiego jarzma są problemem dla unijnych włodarzy w kwestii przyjęcia Ukrainy do UE. jest wierutną bzdurą. Dowodem na to jest oficjalny list, który otrzymałem z Brukseli, będący odpowiedzią na moją „petycję ws. gloryfikowania ludobójczej ideologii banderyzmu przez władze Ukrainy”. Petycja została zaadresowana do przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Antoniego Tajaniego, przewodniczącemu Komisji Europejskiej Jean Claude’a Junckera oraz do wiadomości ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego.
Unia Europejska nie posiada kompetencji, aby oceniać lub uczestniczyć w debacie na temat organizacji lub osoby, o których Pan pisze. Powinno być to przedmiotem niezależnych badań historycznych, jak również stanowić element procesu pojednania z sąsiadami Ukrainy tam, gdzie to konieczne – napisano sugerując, że podejmowanie dyskusji na temat odradzającej się jak grzyby po deszczu ideologii banderowskiej na Ukrainie, która ubiega się o członkostwo w UE, to sprawa przeznaczona jedynie dla historyków, a Polacy o ludobójstwie powinni zapomnieć. Ciekaw jestem, czy w podobnym tonie napisanoby do żydów, sugerując by zapomnieli o Holocauście i zajęli się swoimi bieżącymi sprawami.
Podkreślam, że Unia Europejska cały czas monitoruje proces dostosowywania się Ukrainy do warunków zawartych w umowie stowarzyszeniowej pomiędzy UE i Ukrainą. Program działań, mający na celu przygotowanie i wdrożenie tej umowy, zawiera obustronne zobowiązanie do „współpracy w zakresie walki z nietolerancją i przestępstwami z nienawiści będącymi rezultatem rasizmu, homofobii, ksenofobii i antysemityzmu” – napisano w imieniu Komisji Europejskiej.
Wniosek można wyciągnąć następujący: eurokraci mają w nosie antypolskie nastroje na Ukrainie i nie mają nawet zamiaru im się przyglądać. Interesują ich jedynie mityczny „rasizm, homofobia, ksenofobia i antysemityzm”, które niczym drewniana pałka wykorzystywana są do realizacji własnych interesów, w granicach których nie ma miejsca na interes polski. W liście została zawarta wyraźna sugestia, że w banderyzmie unijni włodarze nie dostrzegają elementów ksenofobii. Oznacza to, że ukraiński szowinizm dla eurokratów nie stanowi żadnego problemu, ponieważ w ich rozumieniu nie odgrywa on znaczącej roli w walce z chrześcijańskim porządkiem, którego z całą mocą nienawidził chociażby ich ideowy ojciec Altiero Spinelli.
W dalszej części apelu ukraiński wykładowca Wjaczesław Hnatuk dopuszcza się równie obrzydliwej manipulacji. Stepana Banderę i jego towarzyszy porównuje do ojca polskiego nacjonalizmu Romana Dmowskiego, marszałka Józefa Piłsudskiego i żołnierzy Armii Krajowej, którzy – zdaniem Hnatuka – są winni śmierci tysięcy Ukraińców.
Czym Stepan Bandera zawinił Polakom? Tym, że na okupowanym przez nich terytorium dowodził narodowo-wyzwoleńczą walką Ukraińców przeciwko ciemiężycielom własnego narodu? Że organizował zamachy na przedstawicieli okupacyjnej władzy i ich pomagierów? I że był skazany na śmierć w polskim więzieniu. Przecież to święta i sprawiedliwa sprawa – niszczyć wrogów nacji w walce za jej wolność! – podkreśla.
Hnatuk bazuje na ludzkiej niewiedzy i polskich bohaterów wrzuca do jednego wora ze zezwierzęconymi ukraińskimi szowinistami, którzy nie prowadzili walki wyzwoleńczej, ale masową eksterminację etniczną, do której zaprowadziły ich między innymi ich własne kompleksy. Fakty historyczne są nieubłagane. Polscy bohaterowie: Dmowski, Piłsudski i żołnierze Armii Krajowej, na których powołuje się ukraiński nauczyciel akademicki, stoją na antypodach wobec ukraińskiego zezwierzęcenia podyktowanego najniższymi z możliwych pobudkami nienawiści i braku akceptacji beznadziejnego status quo Ukraińców. Bez względu na to, jak bardzo Ukraińcy będą się gimnastykować, potrzebują setek lat, by doścignąć Polaków i wiele innych krajów w rozwoju intelektualnym i kulturowym. Jednak biorąc pod uwagę ich zacietrzewienie i zakompleksienie, które kieruje ich działaniami, ciężko mi wyobrazić sobie, by Ukraińcy odbili się od dna, na którym znajdują się od początków swojego istnienia. W odbijaniu się od niego nie pomoże im żaden pomnik, tablica upamiętniająca banderowskiego zbrodniarza, nadanie imienia bandery Politechnice Lwowskiej, lub nawet członkostwo w Unii Europejskiej.
Ukraińcy za wszelką cenę próbują znaleźć wśród swoich przodków człowieka, którego będą mogli stawiać za wzór do naśladowania. Fakt, że wśród milionów osób znaleźli jedynie ludobójcę Banderę, świadczy tylko o ich infernalnym „dziedzictwie”.
Jeżeli chcą wkroczyć choćby do przedsionka cywilizowanego świata kultury, a na kartach swojej historii zapisać chlubne czyny, muszą odciąć się od niechlubnego powinowactwa z banderyzmem, do którego tak chętnie dziś nawiązują. W innym przypadku, prędzej czy później, kompleksy, które ich zżerają, doprowadzą ich do prędkiej autodestrukcji, której im szczerze nie życzę.