Wrocławski Marsz Niepodległości się zakończył, ale dopiero teraz zaczyna się prawdziwa walka. Pisaliśmy już o skandalicznym zachowaniu policji, czas zatem przyjrzeć się pozostałym, nie mniej ważnym kwestiom.
Jak podały władze miasta, powodami delegalizacji marszu było rzekome propagowanie antysemityzmu oraz użycie materiałów pirotechnicznych. Jest to zarzut znany wszystkim z innych patriotycznych imprez, takich jak choćby Marsz Niepodległości w Warszawie. O szkodliwości rac oraz ich agresywnym charakterze lewicowe media wzniosły już niejeden lament, niczym skomlące pod drzwiami, zaszczute kundle.
Nie byłoby w tym nic dziwnego a nawet można by wziąć pod rozwagę pewne kwestie i argumenty, gdyby nie – typowa dla lewej strony świata – rażąca hipokryzja. Oto bowiem szanowne panie spod znaku czarnej parasolki nie miały z nimi problemu na swoich manifestacjach.
Jacek Międlar zwrócił uwagę na ten niewygodny szczegół w swoim wpisie na Twitterze. Niektórym środowiskom po protu wolno, a inne z miejsca zostają wyzwane od faszystów.
Prostota i zdrowy rozsądek nakazują zadanie w tym miejscu bardzo prostego pytania. Jeśli państwa, którym nie po drodze jest do chrześcijańskich wartości i honoru, tak przerażają race – dlaczego sami je odpalają? Czy może lewackie materiały pirotechniczne są w jakiś sposób lepsze, bardziej ekologiczne? Można polemizować do woli.
Podobnie wygląda kwestia antysemickich haseł. Jedyne, które mogłoby w jakikolwiek sposób urazić przedstawicieli narodu wybranego „Tu jest Polska, a nie Polin!” jest jedynie… stwierdzeniem faktu. Cóż można jednak poradzić, gdy przeciwna strona barykady jest z definicji na fakty obrażona?
Na sam koniec warto wspomnieć, iż nigdy żadna feministka nie została w Polsce pobita przez policję. Nie zafundowano jej szwów na głowie ani nie zmiażdżono nogi. Nigdy też nie rozwiązano żadnego czarnego marszu chwilę po jego rozpoczęciu.
Źródło: wprawo.pl
Przeczytaj także: